МАЛКОВИЧІ (pol. Małkowice) – do 1947 r. wieś ukraińska w powiecie przemyskim. W 1939 r. liczyła 1170 mieszkańców, w tym 1020 Ukraińców, 100 Polaków (w tym 50 niedawnych kolonistów), 70 ukraińskojęzycznych rzymskich katolików, 10 Żydów [Kubijowycz, 56].
DOKUMENTY MORDU W UJKOWICACH W 1945 r.
1950 październik 28, Przemyśl – Fragment protokołu przesłuchania Franciszka Anioła przez Eugeniusza Jędzrzca, oficera śledczego PUBP w Przemyślu
Pytanie: Kto brał udział w akcji morderczej w gromadzie Ujkowice, kto organizowała tą akcję oraz jakie były jej rezultaty?
Odpowiedź: Dokładnie nie przypominam sobie, czy było to w 1944 r., czy też w 1945 r. w porze zimowej, pewnego dnia zostałem powiadomiony, lecz nie pamiętam przez kogo, bym stawił się w godzinach wieczorowych w domu ob. Partyki Michała, zamieszkałego w Orłach, ponieważ pójdziemy na akcje do gromady Ujkowice, to też w umówiony czas tegoż samego dnia, gdy było już ciemno, udałem się na wskazane miejsce, jakim był dom Partyki Michała w Orłach. Po przejściu do wewnątrz spotkałem tam Kozak Stanisława, obecnie na zachodzie, Gałuszka Stanisława, na zachodzie, Machowski Józef, obecnie na szkole, lecz jakej, tego nie wiem, NN Janina, nazwiska nie znam […] i kilku innych nieznanych mi osobników, których z nazwiska nie znam, gdyż byli to ludzie ze wschodu.
Dlatego też poczęliśmy grupkami rozchodzić się w kierunku Ujkowic. Ja, Machowski Józef i Gałuszka Stanisław udaliśmy się furmanka, a gdy przybyliśmy do Ujkowic, spotkaliśmy się z całością grupy, z tym że czekali na nas nieznani mi osobnicy w ilości ok. 5 osób. Osoby te były już z góry uplanowane jako przewodnicy, tzn. wskazywali nam miejsca, gdzie należy dokonać zamachu i rabunku.
Grupa nasza liczyła ok. 15 osób, którzy byli uzbrojeni w bron palną […].
Po przyjściu do gromady Ujkowice udaliśmy się wszyscy razem do księdza ukraińskiego (popa), dom został obtoczony, do wewnątrz wchodziła zawsze w/w Janka, popa w domu nie było. Ja stałem na obstawie, kto był wewnątrz też nie pamiętam, wiem, że była tam wymieniona Janka i tam właśnie zostały zastrzelonych dwie osoby. Po dokonanym morderstwie zabraliśmy garderobę i udaliśmy się do następnego domu, lecz do kogo, tego nie wiem i właśnie tej nocy zostało kilkanaście osób zamordowanych, zas mienie pomordowanych zabraliśmy na furmankę i odjechaliśmy do domu. […]
Odpis, maszynopis. IPN-Rz-050/124, t. 2, k. 15.
1950 listopad 8, Przemyśl – Fragment protokółu przesłuchania Antoniego Sanockiego przez oficera śledczego PUBP w Przemyślu ppor. Henryka Beresa
[…] W początkowy dniach wiosny 1945 roku pewnego dnia po Dźwierzyńskiego Jana przybył Kisiel Roman wraz ze swą grupa rabunkową, która przyprowadził z terenu gromady Nienadowa, gmina Dubiecko. Po przybyciu grupy Dźwierzyńskiego Jana rozlokował pomiędzy gospodarzy członków tej grupy na kwaterę i porą nocna tegoż dnia Dźwierzyński Jan, Anioł Franciszek i Kisiel Roman przyprowadzili i uzgodnili plan pacyfikacji gromady Małkowice, a następnie grupę w sile około 150 ludzi uzbrojonych w różnorodna broń podzielili na podgrupy, wydając każdej z nich zadanie.
Tej samej nocy w gromadzie Małkowice grupa ta wymordowała około 120 osób, nie wyróżniając kobiet, dzieci, a nawet starców, mienie pomordowanych załadowano na furmanki i odjechali w kierunku gromady Nienadowa. Dźwierzyński Jan w towarzystwie Kisiela Romana obserwowali przebieg akcji, stojąc na szosie obok gromady Małkowice. Natomiast Anioł Franciszek był wraz za całą grupą na akcji. Obserwując wynik akcji, widział powracająca grupę Kisiela Romana, która [odprowadzała] zrabowane krowy oraz około 50 załadowanych rzeczami furmanek. […]
IPN-Rz-050/124, t. 1, k. 32.
1950 listopad 29, Przemyśl – Fragment protokołu przesłuchania podejrzanego Jana Dźwierzyńskiego przez Stanisława Jędrysa, oficera śledczego WUBP w Rzeszowie
[…] Pytanie: Wyjaśnijcie działalność organizacji BCh po wyzwoleniu Polski. […]
Odpowiedź: […] Następna akcja odbyła się w Ujkowicach […], w wyniku tej akcji zostało zamordowanych ok. 10 osób i zrabowano ich mienie.
Odpis, maszynopis. IPN-Rz-050/124, t. 1, k. 67.
1950 listopad 29, Przemyśl – Fragment protokołu przesłuchania Franciszka Anioła przez kaprala Stanisława Jędrysa, śledczego WUBP Rzeszów
Pytanie: wyjaśnijcie szczegółowo waszą działalność w organizacji BCh w okresie okupacji i po wyzwoleniu.
Odpowiedź: […] Po wyzwoleniu Kisiel Roman ps. „Sęp” z pośród członków organizacji Bataliony Chłopskie zorganizował Milicję Obywatelską na terenie powiatu przemyskiego […]. Następnie brałem udział w napadzie z bronią w ręku na wieś Małkowice. Było to porą wiosenną w 1945 r. Do gromady Orły przybył Kisiel Roman ze swoja bandą od Dubiecka, zawiadamiając mnie przez jednego z członków bandy, żeby się przygotować do akcji i zgłosić się na kolonii Hnatkowskiej wieczorem. Więc tego samego dnia wieczorem zabrałem z sobą automat PP-sza wraz z dwoma magazynkami zapasowymi i pistolet TT z zapasowym magazynkiem i udałem się do kwaterującej bandy na kolonii Hnatkowskiej. Po przybyciu na miejsce zastałem tam już Łuczyk Antoniego, Czekierda Floriana, Kozak Stanisława, Jedrzejec Eugeniusza, Dobrowolskiego Henryka, Chac Karola, wszyscy zamieszkiwali w gromadzie Orły powiat Przemyśl, jak również mieli brać udział [osoby] z Małkowic, lecz tego stwierdzić nie mogę, ponieważ ich nie widziałem. Dowództwo wówczas tej akcji sprawował Kisiel Roman i Dorosz Franciszek. Wówczas to oddałem swój automat Łuczkowi Antoniemu, a ja tj. Anioł Franciszek zabrałem RKM, otrzymując rozkaz u Kisiela Romana około 12-stu ludzi pod swoje dowództwo [i] udałem się na obsadę wsi Małkowice od strony wsi Orły. Natomiast pozostali członkowie bandy wkroczyli do wioski Małkowice celem przeprowadzenia pacyfikacji na ludności ukraińskiej. Po upływie około dwóch godzin rozpoczęła się strzelanina, w wyniku której zostało wystrzelane dużo ludzi, lecz ile, to ja nie wiem, natomiast naszym zadaniem na obstawie było, jeżeliby ktoś uciekał z tej wioski, to go zastrzelić. Akcja ta trwała około 4 godzin, po czem banda odeszła w kierunku Trójczyc powiat Przemyśl, natomiast pozostali uczestnicy tej akcji z gromady Orły rozeszli się każdy w swoim zakresie do domu […]. Nadmieniam, że podczas tej akcji zostało zrabowane dużo rzeczy, które to banda Kisiela zabrała ze sobą.
W tym samym czasie po upływie miesiąca czasu i porozumieniu się z bandą ze wsi Kozienice ze mną, tj. Aniołem Franciszkiem, celu wskazania im drogi do wsi Zadąbrowie powiat Jarosław. Tego samego dnia ja zawiadomiłem […] kilku osobników, których nazwisk nie znam ze wschodu, by zeszli się we wsi Orły i dołączymy do bandy z Kozienic, więc w myśl umówionych danych tego wieczora spotkaliśmy się i udaliśmy się do Zadąbrowia powiat Jarosław. Po zajściu na miejsce napadu zrabowaliśmy około 15 sztuk bydła u gospodarzy ukraińskich […].
Porą letnią w czerwcu 1945 r. zostałem zawiadomiony przez Dźwierzyńskiego Jana, który wówczas był komendantem posterunku MO w Orzechowcach, ażeby iść do wsi Hnatkowice i pomóc rozprowadzać zrabowane bydło z pastwiska Walawy. […] bydło to było zrabowane przez nich z pastwiska Walawy, było ono własnością ludności ukraińskiej.
Bydło to rozdzieliliśmy na grupy i na drugi dzień rozprowadzaliśmy je po wioskach i sprzedawali za pieniądze. Polecenie o sprzedaży dał Dźwierzyński, natomiast pieniądze kazał przekazać do Kisiela Romana, który to zapłacił wszystkim członkom bandy za tą robotę […].
Odpis, maszynopis. IPN-Rz-050/124, t. 1, k.61-62.
1950 listopad 29, Przemyśl – Fragment protokołu przesłuchania podejrzanego Jana Dźwierzyńskiego przez Stanisława Jędrysa, oficera śledczego WUBP w Rzeszowie
[…] Pytanie: Wyjaśnijcie działalność organizacji BCh po wyzwoleniu Polski.
Odpowiedź: […] W 1945 r. porą wiosenną […] ponownie przybył Kisiel Roman wraz ze swoją bandą licząca około 150 osób ludzi z Dubiecczyzny, z którym to przybyli Dorosz Franciszek, ppor., który dowodził całą grupą jako d-ca grupy dywersyjnej, Bartek, ppor., dowódca oddziałów socjalistycznych [specjalistycznych? – B.H.] PPS do gromady Orły, zakwaterowali przez jeden dzień, tu zaś zorganizował Kisiel ludzi z Orłów, którzy chcieli iść, więc poszedł Anioł Franciszek uzbrojony w RKM, który był własnością org. BCh, Łuczyk Antoni, Lichtarski Franciszek i kilka osób mi nieznanych, których Kisiel utrzymywał w grom. Orły., z innych terenów i tego samego dnia wieczorem udali się do gromady Małkowice, gdzie to po przeprowadzeniu akcji zostało wymordowane około sto dwie osoby ukraińskie i zrabowane ich całe mienie, skąd to nad ranem w drugim dniu wyjechali w kierunku Dubiecczyzny. […]
Odpis, maszynopis. IPN-Rz-050/124, t. 1, k. 66-67.
1950 grudzień 4, Przemyśl – Fragment protokołu przesłuchania Franciszka Anioła przez Stanisława Jędrysa, oficera śledczego WUBP w Rzeszowie
Pytanie: Gdzie braliście udział po raz pierwszy w napadzie i jaka bronią oraz kto był więcej?
Odpowiedź: Po raz pierwszy w napadzie rabunkowym [brałem udział], będąc uzbrojony w pistolet TT i RKM, brałem udział na wieś Małkowice w porze wiosnennj 1945 r. Napad ten został dokonany z polecenie Kisiela Romana, Dorosza Franciszka w porozumieniu ze mną, a mianowicie w tym dniu do gromady Orły przybył Kisiel wraz ze swa banda licząca około 40-ści ludzi, uzbrojeni w bron maszynowa, automatyczną, zwykłe karabiny i pistolety, zakwaterowali na Kolonii Hnatkowskiej […]. Po zejściu się wszystkich Kisiel lub Dorosz zrobił zbiórkę i poprzedzielał, gdzie na jakie stanowisko ma ktoś iść, wówczas to Kisiel mianował mnie dowódcą i bał mi 12 ludzi do dyspozycji […], udałem się na obstawę między wioską Orły a Małkowice […]. Po przybyciu na miejsce obstawy zostawiłem ich w odległości jeden od drugiego od 30 do 100 metrów, w ten sposób obstawiona była cała wieś Małkowice, ja wówczas wyruszyłem pierwszy. W drugim takim oddziale był zaś Chac Karol z RKM i Czekierda z drugim RKM. Oddział ten odmaszerował na obstawę od strony Żurawicy, natomiast od strony wschodniej i północnej obstawę mieli urządzić z Małkowic członkowie bandy, lecz którzy, to nie jest mi wiadomo, gdyż z nimi nigdy na napady nie chodziłem. Nadmieniam, że przed rozejściem się jeszcze na stanowiska Kisiel dał rozkaz, ażeby ze znajomych lub miejscowych nikt nie ważył się iść do środka wsi w obawie, ażeby nie dać się rozpoznać. Po odejściu na obstawę pozostała część bandy na czele z Kisielem Romanem i Doroszem mieli wkroczyć do wsi i przeprowadzić akcję, lecz jak to wyglądało, tego nie wiem, ponieważ ja wówczas byłem na obstawie, a słyszałem później w środku wsi strzelaninę i krzyki i od strony wschodniej wybuchł pożar. Akcja ta trwała około 4 godziny czasu, w wyniku której, jak później się dowiedziałem, zastrzelono 130 osób i na kilka fur zostało zrabowane mienie pomordowanych. Po tej akcji odbyła się zbiórka na szosie koło drogi z Małkowic […].
Odpis, maszynopis. IPN-Rz-050/124, t. 1, k. 94.
1950 grudzień 4, Przemyśl – Fragment protokołu przesłuchania Mikołaja Lecha przez Stanisława Jędrysa, oficera śledczego WUBP w Rzeszowie
Pytanie: Zapodajcie, co wam wiadomo o działalności Dzwierzyńskiego Jana i jego bandzie rabunkowej po wyzwoleniu.
Odpowiedź: […] Po upływie jakiegoś czasu została dokonana akcja znowu na wieś Ujkowice z polecenia Anioła Franciszka, w której brali udział ci sami, co już zapodałem, gdzie to został zastrzelony ruski ksiądz i jego żona przez Lichtarskiego Franciszka […]. […]
Odpis, maszynopis. IPN-Rz-050/124, t. 1, k. 98.
Relacja Sofii Iłyk, ur. 1933 r.
[…] To było 1 kwietnia 1945 r. [datowanie błędne: masowy mord w Małkowicach miał miejsce w nocy z 17 na 18 kwietnia 1945 r. – B.H.]. W ten wieczór ojciec poszedł na wartę. Matka położyła starsze dzieci spać, a sama kołysała niemowlę. Nie mogliśmy zasnąć, wreszcie mama powiedziała: „Wstawajcie i idźcie na starcy, bo we wsi się pali i słychać strzały”. […]
Nasza czwórka wydostała się na strych, a mama z dzieckiem przy piersi pozostała na dole. Nie pamiętam, ile czasu tam spędziła, ale pamiętam pożar, łunę i strzały, i okropny ziąb. Właśnie chcieliśmy zejść na dół, gdy posypało się szkło, usłyszałam krzyki i uderzenia w ramy okienne i drzwi. Ktoś zaczął wdrapywać się na strych. To była nasza mama, która po uderzeniach kolby po oknach i wybitych szybach zrozumiała: odbywa się mord na ludziach. Nie miała czasu zabrać Olega, zostawiła go na dole i wciągnęła za sobą drabinę. W tej chwili od uderzeń kolbami wypadły drzwi i snop światła padł na ściany i koniec drabiny. Usłyszeliśmy: „Złaź. Kto tam?”. Mama spuściła drabinę. Bandyci, 5–6 mężczyzn ubranych w mundury sowieckie, wyszli na strych i zapytali, czy ktoś tam jeszcze jest.
– Dzieci są – odpowiada mama.
– Niech złażą.
Wszyscy zeszliśmy na dół i wstrzymując oddech weszliśmy do pokoju.
– Ja jestem Polką – mówi mama.
[Bandyci] dali rozkaz, aby okazać kenkartę. Mam zaczęła wszędzie szukać, lecz nie znalazła.
– A gdzie mąż? – zapytali.
– Mąż Ukrainiec, poszedł do matki do Radymna, bo matka bardzo chora.
[Bandyci] zaczęli zrzucać wszystkie rzeczy z łóżka na ziemię, grzebać w szafach, poszli do kuchni. Nie chcieli wierzyć, że mam jest Polką. Wszyscy staliśmy w rządku, czekając na śmierć. Ja stałam ostatnia, kołysałam niemowlę, mama stała pierwsza. Przymierzyła się do niej z automatu kobieta, która przyszła z bandytami. „Zostaw. Może być, że Polka” – powiedział jeden z nich. Bandyci porzucili nas i wyszli. Mama od razu znalazła kenkartę i schowała do szafy, potem podniosła pierzynę z podłogi, na której widać było ślady zakrwawionych butów. […] Polacy bandyci wyjeżdżali ze wsi po krwawej uczcie. Tej nocy wymordowali wszystkich, których zastali w domach, nie mogąc znaleźć ukrycia. Wśród zamordowanych były starcy i dzieci. W sąsiednim domu Polacy zamordowali stara kobietę, jej niewiastkę, 5-letniego chłopczyka i 4-miesieęcznę dziecko w kołysce, któremu wsadzili nóż w czoło [chodzi o rodzinę Dymitra Pituli – B.H.]. […]
Zabici wtedy zostali moi krewni – rodzina Wojtów: ciotka Tatiana, jej mąż Mikołaj, 15-letnia córka Petronelka i 12-letni syn Lubomir. Wszyscy czworo leżeli pod progiem, z ich ciał płynęła struga krwi. […] Zabito wtedy wiele ludzi. Pogrzeb zajął cały następny dzień. […]
Źródło: Deportaciji. Spohady, tom 3, Lwiw 2002, s. 81–82. Tłumaczenie: Bogdan Huk.
Relacja Myrosława Padowskiego, ur. 1934 r.
[…] Podczas tragicznej nocy z 17 na 18 kwietnia 1945 r. nikt nie przyszedł nas bronić. […] Wtedy […] w mojej wsi Małkowice panował nastrój trwogi, wyły psy. Matka wyjmowała z pieca gotowy chleb… W nocy obudziła mnie i w pośpiechu zaczęła ubierać, lecz nie dała rady, ponieważ usłyszeliśmy strzały i krzyki. Spróbowaliśmy uciec na strych, ale tymczasem do domu ktoś się wdarł i strzałami w sufit zmusił nas do zejścia na dół. Dom przetrząsało trzech uzbrojonych bandytów, ojciec coś im wyjaśniał. Zapalili lampę, ojciec podał im jakieś dokumenty. […] Mówił, że jest Polakiem, lecz [bandyci] odpowiadali mu: „My wiemy, że Polacy tu nie żyją”. Rozkazali położyć się na ziemi. Ojciec, wskazując mnie, prosił, aby darowali mu życie, bo musi wychować dziecko. Nie pomogło. Jeden z napastników zdjął karabin z ramienia i strzelił ojcu w głowę. Potem strzelił do matki, siedzącej przy stole. Widziałem te strzały, podobne do błysków zapałek. Drugi bandyta trzymał nad głową lampę i przyświecał. Potem wszyscy wybiegli z domu, wybili kolba dwie szyby w oknie naprzeciw mnie, więc upadałem na ziemię, zdawało mi się, że do mnie strzelili.
Nie pamiętam, jak długo leżałem. Odczułem zimno, ubrany byłem tylko w spodnie, podkoszulek. Uczucie zimna pomogło mi zrozumieć, że jestem żywy, dzięki czemu się podniosłem. W rękach mamy zobaczyłem swoją marynarkę, podszedłem, aby go wziąć, lecz okazało się to trudne, dlatego że mam przycisnęła go piersiami do kolan. Wyciągając odzienie dotknąłem ręką jeszcze ciepłą krew. To mnie otrzeźwiło i zacząłem krzyczeć. Umilkłem, gdy usłyszałem bicie w drzwi do sieni i uciekłem przez drugie drzwi do sadu, w rowie w końcu sadu położyłem się na cienki lód.
Widziałem róg domu sąsiada Dymitra Winiara. Właśnie w tym momencie jeden z napastników popychał karabinem w brzuch Marie Winiar, ona błagała go i krzyczała, na co on odpowiedział: „Cicho bądź, kurwa ci mać”. Po chwili dwa razy strzelił jej w brzuch i gdzieś znikł. Poszedłem na podwórze Winiarów, zbliżyłem się do rannej Marii, która szła przez podwórze ociekając krwią. W strachu zapytałem: „Jak wam pomóc, mamuniu?”. Zaraz zapłakały jej dwie córki: sześcioletnia Darcia i dwuletnia Marysia. Obydwie były ranne. Jedna w lewą, a druga w prawą rękę. Przybiegły dwie kobiety, wzięły Marię Winiar pod ręce i zaprowadzili do domu. Zostałem sam, nikt się mną nie interesował…
Na strychu ciężko jęczał dogorywający Winiar Dymitr, daleko we wsi płonęły domy, dobiegały głosy strzałów i lamentu. Stałem i marzłem, do domu bałem się wracać. Pobiegłem do wsi do Fronca (mężczyzna, który po sąsiedzku z nami miał ogród). Przebiegając przez podwórze Strymińskiego, usłyszałem straszny jęk. Z drzwi domu Kwarcianej wystawały czyjeś nogi w butach… […]
Źródło: Deprotaciji. Spohady, tom 3, Lwiw 2002, s. 85–86. Tłumaczenie: Bogdan Huk.
Fragment relacji Iwana Iłyczki o mordzie na Ukraińcach w Małkowicach
[…] W 1945 roku w czasie Wielkiego Postu Polacy planowali akcję na ludzi w cerkwi podczas mszy świętej. Mieszkaniec wsi, Hrynda, w przededniu [akcji] wiózł wójta z sekretarzem z Orzechowiec do Przemyśla na sesję. Podsłuchał, jak rozmawiali o swoich „sprawach”. O ich rozmowie Hrynda opowiedział księdzu, a ten ludziom. Nikt nie chciał uwierzyć w słowa Hryndy. Ksiądz był jednak bardzo przestraszony odprawił liturgię w dzień. Gdy pod cerkiew przyszli Polacy, tam nikogo nie było, wtedy poszli przez wieś, aby zabijać i rabować ich majątek. […]
Po kolacji od razu położyłem się, bo po północy miałem trzymać wartę po ojcu. Tak było każdej nocy: baliśmy się, aby Polacy nie zastali nas znienacka. W domu była cała nasza rodzina: tato, mama, ja, bracia Omelan i Anton, siostra Stefa, mamina siostra Kateryna. Wieczorem przyszła sąsiadka Tacjana Łabuza z 7-letnią córką.
Oni często nocowali u nas. Obudziło mnie stukanie do okna, obok którego spałem. Kateryna Chmielowska krzyczała: „Uciekajcie, bo Polacy mordują we wsi Ukraińców!”. Zdążyłem zaskoczyć z bambetla i założyć spodnie, jak usłyszałem wystrzał koło naszego domu – to koło naszego domu zastrzelili Katerynę Chmelowską. Bardzo się wystraszyłem, chciałem uciekać przez okno, ale zobaczyłem ogień i pomyślałem, że nasz dom się pali. Schowaliśmy się z ojcem łóżko. Ojciec wyjaśnił mi, że pali się nie nasz dom, a stodoła jego brata Teodora. Polacy z początku strzelali w ściany naszego domu. Nikt się nie odzywał, więc wybili okno w kuchni i wleźli do domu. Jednocześnie rozległ się wystrzał i usłyszeliśmy straszne krzyki. Następnego dnia rano dowiedziałem się, że zamordowali wtedy naszą sąsiadkę Łabuzę z córką. Myśleliśmy z ojcem, że Polacy zabili także mamę, braci i siostrę, bo strzelali 6 razy.
Polacy weszli następnie do pokoju, gdzie byłem ja z ojcem i zaczęli świecić pod bambetel. Modliłem się do Przenajświętszej i stało się tak, że Polacy nie zajrzeli pod łóżko, a zaczęli wyciągać wszystko ze skrzyni i szafy, potem otworzyli drzwi do sieni, drzwi wejściowe i drzwi do trzeciego pokoju. Zobaczyli konie, ale ich nie brali. Podeszli do łóżka i zapalili słomę. W sienniku w głowach było ponad 40 kg cukru, który zaczął się topić i na nas kapać. Wraz ojcem może nie byliśmy porzucić nasze schronienie, bo roztopiony cukier bardzo piekł. Tato ruszył do sieni, ale zobaczył go Polak i strzelił. Nie pamiętam, jak wyskoczyłem przez drzwi i rzuciłem się do ucieczki. Biegłem przez ogród stryjka Iwana Iłyczki. Zobaczyłem, że on wynosi mąkę i krzyknąłem: „Stryjku, uciekajcie! Wszystkich naszych zabili!”. On od razu pobiegł gdzieś w pole , a ja do wsi.
Wyskoczyłem na drogę, spotykając ciotecznego brata Wasyla Iłyczkę (ur. w 1934 r.) z siostrą Olhą (ur. w 1930 r.), która rosła na rękach brata Stepana (ur. w 1942 r.). Bardzo się mnie przestraszyli, bo byłem zbryzgany krwią ojca. Wasyl poszedł ze mną, a Olha pobiegła do domu za swoim ojcem Teodorem Iłyczką. Nie zastawszy go w domu, wróciła na ulicę, gdzie już byli Polacy, którzy gnali ich do domu sąsiada Iwana Wołosa, gdzie już zamordowali całą rodzinę: Iwana, jego żonę Ksenię, syna Omelana (ur. w 1932 r.) i córkę Marusię (ur. w 1936 r.). Kiedy Olha weszła do domu Wołosa, Polka Dobrowolska strzeliła jej w potylicę. Siostra z bratem na rękach upadła na łóżko. Polka wystrzeliła jeszcze kilka razy. Siostra miała grubą chustkę na głowie, co ją uratowało. Jedna z kul trafiła brata Stepana w nogę. Polska była rozwścieczona, bo dawno w jakiejś wsi został zabity jej brat.
Kiedy Polacy wyszli z domu Wołosa, ranna Olha wstała, wzięła na ręce brata i zaniosła go do siostry ojca Kateryny Andruch, dokąd przybiegłem i ja z bratem ciotecznym Wasylem. Polacy jeszcze tam nie doszli, ale jak tylko wyszliśmy na strych i zamknęliśmy za sobą drzwiczki, usłyszeliśmy polskie głosy.
Dziadek Andruch zgodnie z moją radą zostawił drzwi wejściowe otwarte. Polacy weszli do domu, zobaczyli, że nikogo nie ma i nie ma czego kraść (wszystko wynieśliśmy na strych), więc ze złości zaczęli tłuc naczynia. Gdy weszli do sieni, dziadek Andruch ścisnął w rękach siekierę i powiedział: „Jak pójdzie na strych, to zarobię psa, nawet jakby to był ktoś z naszych niewinnych ludzi”.
Na szczęście oddalili się. Patrzyliśmy na dwór przez drzwiczki w facjacie i widzieliśmy, jak drogą szła córka Stepana Połujki Marija z siostrą. Polak stojący na warcie, powiedział jej: „Idź się dekuj, bo cię zabiją”. Ta od razu wskoczyła do jakiegoś dołu obok i tam siedziała. Polak widocznie był dobrym człowiekiem i nie chciał brać grzechu na duszę.
Po domu Andruchów Polacy poszli do domu Dmytra Pituli, zmobilizowanego w tym czasie do wojska, zabijając jego matkę, żonę Hannę, dwoje dzieci. Następnego dnia rano Pitula, który został ranny na froncie i jechał do szpitala pociągiem sanitarnym przez Przemyśl, uciekł z wagonu i pobiegł do domu powiedzieć, że jest żywy: zobaczył wszystkich martwych. […]
Źródło: s. Małkowyczi, w: Deportaciji…, t. 3: Spohady, Lwiw 2002, s. 83–84.
HISTORIA
DZIEDZICTWO UKRAIŃSKIEJ KULTURY MATERIALNEJ
Wyniki monitoringu z maja 2015 r.
CERKIEW
CMENTARZ przy cerkwi – dawny
UPAMIĘTNIENIE
Wszystkie krzyże na grobach ukraińskich sprzed 1945 r. na dawnym cmentarzy parafialnym zostały zniszczone. Ich ilość nie jest znana. Na początku lat 90. powstało upamiętnienie ofiar mordu masowego z kwietnia 1945 r. dokonanego przez polski oddział partyzancki i ochotników.
KOMENTARZE
BIBLIOGRAFIA